Chciały się bawić.
W to samo.
Nie rozumiem ich.
W to samo.
Nie rozumiem ich.
Jednak
zgadzam się. Raz, dwa, trzy…pukam. Odwracam się. Pochowały się spryciule. Robię krok do przodu, rozglądam się po
pokoju. Słyszę jak szepczą za szafą, że jestem głupia, bo ich nie widzę. Skąd
mogą to wiedzieć. Nie znają mnie. Ja się tylko z nimi bawię, bo żadne
z nich nie chce szukać.
Widzę dziecko. Siedzi na łóżku. Macha nogami, jakby w ogóle nie brało udziału
w zabawie. Chcę do niego podejść jednak podkurcza kolana pod brodę. Boi
się? Zresztą co mnie to obchodzi? One zawsze czegoś się boją, ryczą,
wrzeszczą. Myślą, że potwory siedzą im pod łóżkiem. Są żałośni. Nienawidzę
dzieci.
-
Nie bój się. – Mówię, choć tak naprawdę nie wiem skąd we mnie ta matczyności. Przesuwa się pod ścianę. Chyba wyczuwa, że coś
jest nie tak. – Nie zrobię tobie nic. – Przynajmniej do momentu, kiedy nie
zaczniesz płakać. – Chodź. Pomożesz mi szukać twoich kolegów. – Im szybciej
skończy się ta gierka, tym lepiej będzie dla wszystkich.
Odwracam
się, bo słyszę dźwięk upadającego naszyjnika. Leży pod moimi nogami. Poznaję
go. Należał do mojej matki. Tylko skąd one go miały? Może mama ich znała i
dlatego tak mało czasu nam poświęcała?
Wolała
zająć się sierotami niż własnymi dziećmi. Wiedziałam, że jest psychiczna. Na szczęście umarła. Fabian, ten idiota,
też. Nienawidziłam go. Gdzieś w głębi
serca liczyłam, że to on zabił tych ludzi.
Po pomieszczeniu rozległ się radosny krzyk. Właściwie skąd one miały w sobie tę radość? Nikt ich nie znał.
-
Przegrałam? Jak to przegrałam? – spojrzała się na dzieciaki, które ją otoczyły.
Jak mogła przegrać skoro gra dopiero co się rozpoczęła. – Jak to wszystkie się
zaklepałyście? Kiedy? – Usiadła na łóżku. Wsłuchiwała się w ich szepty jak
zahipnotyzowana. – Nie opowiem wam bajki. Idźcie sobie. – Okryła się kołdrą. Miała nadzieję, że sobie
poszli.
Jednej
rzeczy nie rozumiała. Dlaczego musiała bawić się z dziećmi? Przecież było
tyle przyjemniejszych stworzeń. Węże, pająki, robactwo? Wszystko tylko nie dzieci.
Zasnęła.
Nie śniło jej się nic. Nigdy jej się nic nie śni. Widocznie to jest jakiś
początek choroby psychicznej. Przecież coś musi się zaczynać od braku snów. Oby
to nie było nic poważnego. Psychiatryk to nie miejsce dla niej.
Poza
tym bierze leki na nerwicę. Może to przez to. Wysysają z nią całą
wyobraźnię. Zamykają w kolorowych flakonikach. Następnie topią je w wodzie.
Probówkę wymywają i mają na kolejnego delikwenta. Kolejne sny więżą, pozbawiając
ludzi marzeń, nadziei. To jest jeszcze gorsze niż kanibalstwo.
Rano
miała znowu wstać. Iść do tych dziwnych, w jej przekonaniu ludzi.
Przebywać z nimi. Denerwować się na nich. Rozmawiać o wszystkim,
tylko nie o ich przypadłościach? Bo co? Trzeba było ich uświadamiać, że
mają nierówno pod sufitem, a nie głaskać po główce i mówić, że tak
dobrze robią.
Tak wszyscy robili.
Nawet
ten chłopak co ją odwiedzał. Zresztą...dawno z nim nie rozmawiała. Być może
ją porzucił. a tak cudownie się z nim czuła. Głupia, pomyślała nawet, że może spędzić
z nim całe życie. Nie powiedziała mu tego, bo się wstydziła.
A
co jeśli on znał jej myśli? Co jeśli wiedział, co sobie wyobraża jak kładzie
się do łóżka? Jak przytula się do poduszki? Pewnie dlatego odszedł. a obiecał,
że wróci. Nie mówił kiedy. Mówił, że wróci.
Wniosek
nasuwa się jeden. w szpitalu psychiatrycznym, w którym na
nieszczęście odbywa swoje praktyki, wszyscy są nienormalni.
Oprócz
niej. Ona to okaz zdrowia psychicznego.
Nie to co jej rodzina, nie to co ten budynek…
Musiałam w czymś rozładować swoją wenę. A, że padło na to, że znowu nie jest idealnie...
Gratuluję każdemu, kto przez to przebrnął. Musi mieć mocne nerwy.
Tytuł to fragment piosenki Litte Talks
Teraz można się śmiać.
[Podobało mi się, miło się czytało, tylko jakoś dziwnie mi teraz, że jestem taką straszną maniaczką długiego pisania i moja notka ma 6stron, a kolejne będą miały pewnie więcej xD
OdpowiedzUsuńAle pisz częściej, bo dobrze Ci to wyszło, a miło jest wejść i zobaczyć, że jest coś do poczytania, szczególnie od kogoś, kogo lubię :D ]