Crystal Anna McCaine
Urodzona 5 maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego roku w Londynie.
Urodzona 5 maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego roku w Londynie.
Psychoza dotycząca zaburzeń spostrzegania.
Anoreksja, skłonność do depresji i samookaleczenia.
Pokój numer sześćdziesiąt cztery.
Ostatnio w ramach dziwnej terapii próbująca swoich sił w fotografii.
Anoreksja, skłonność do depresji i samookaleczenia.
Pokój numer sześćdziesiąt cztery.
Ostatnio w ramach dziwnej terapii próbująca swoich sił w fotografii.
Umarłam. Dawno temu padłam na kolana, zdeptana, obdarta i brudna. Umarłam, a dusza ulotniła się ze mnie powoli, boleśnie rozdarta. A wszystko działo się tak nie spodziewanie, że nawet me imię cisnące Ci się na usta, nie zdołało wydostać się na zewnątrz. Zmniejszona do rozmiarów wirusa, nic nie znacząca, grzeczna dziewczynka, pochowana żywcem sześć metrów pod ziemią.
Czy mnie kiedykolwiek kochałeś? Czy kiedykolwiek szeptałeś prawdę, obdzierając mnie ze skóry? Czy to wszystko mi się śniło, a potem minęło, prysnęło jak bańka mydlana? Czy ma chora wyobraźnia zgubiła mnie znowu? Doprowadziła do ślepego zaułka, kazała krzyczeć, wierzgać i gryźć wargi do krwi? Czy to tylko mi się zdawało? Czy to tylko była gra, której reguł nigdy nie poznałam? Zapomniałam, minęło, upłynęło, przesypało się przez palce jak piasek, ziarenko po ziarenku, powstała dziura, ogromna, ciemna, pusta, przerażająca. Upadłam, naiwna i głupia, ślepa kochanka głupca, chora psychicznie, zagubiona istota, biegająca za białym królikiem w niebieskim ubranku, wariatka. Wymyśliłam sobie koniec świata, wybuch nastąpił, niestety wciąż oddychałam.
Cii. Nie pytaj. To długa historia, zwykła, nużąca, powtarzalna, oglądana tysiące razy na kinowych ekranach.Wiedz, że byłam, żyłam, istniałam, marzyłam, w dziwny sposób cierpiałam. Masochistka z powołania, czerwona stróżka przecinająca bladą, kruchą skórę, słona kropla spływająca po popękanych wargach. Ciemne kosmyki wijące się niesfornie, czekoladowe oczy ukrywające się pod wachlarzem długich, gęstych rzęs, uśmiech, smutny, niewyraźny, nieobecny błąkający się po twarzy, przeciągniętej delikatnymi rysami. Chodzące metr siedemdziesiąt prawdziwego nieszczęścia.Z każdą sekundą coraz bardziej wymykająca Ci się z rąk, rozkładająca się na twych oczach, milcząca, choć jednocześnie nawołująca pomocy. Błagająca, gryząca swe dłonie do krwi, niegdyś ssąca twe palce, krążąca korytarzami dantejskiego piekła, twoja największa i najbardziej skrywana fantazja.
Jak to się stało? Jak się zaczęło, nim wijąc się z bólu krzyknęłam? Co stanowiło początek, aby wreszcie zniknąć niespodziewanie i cicho, nim zdążyłam uchylić powieki i wygiąć swe wargi w uśmiechu? Minął rok, miesiąc, a może to było wczoraj? Nim znalazłam się na kolanach, nim podarłam sukienkę, nim pozwoliłam białej tkaninie pokryć się szkarłatem, nim zaczerpnęłam ostatniego haustu powietrza, nim nauczyłam się, że tak naprawdę nie ma szczęśliwego zakończenia, nim krzyknęłam błagalnie gdy drzwi zamykały się za tobą z hukiem. Pamiętasz? Jak obiecywałeś mi naiwnie, że tak będzie już zawsze, jak podczas tego wieczoru gdy na nad nami wpełzło tysiąc kolorów, a noc już głośno pukała w okna. Trułeś mnie swymi zapewnieniami jak dym papierosowy przejmuje władzę nad płucami, krążyłeś mi we krwi niczym najlepsza heroina, szumiałeś w głowie jak najstarsze wino, smakowałeś jak najdroższa, belgijska czekolada. Pamiętasz? Naiwnie oglądałam bajki wierząc, że jestem jedną z tych księżniczek, bujałam w obłokach zapisując kartki twym imieniem, a ty się śmiałeś, kręciłeś głową za każdym razem jak rozmarzona pytałam Cię o twego rumaka. Mówiłam cichutko, szeptałam odważnie, że mam już wszystko, że mogę już odejść będąc w pełni spełnioną. Bo ty jeden wiedziałeś kim byłam, jestem i będę. Szeptałeś, mówiłeś, że marzysz by odwiedzić tę salę gdzie pierwszy raz się pojawiłam, twierdziłeś, że szukasz pielęgniarki, która jako pierwsza trzymała mnie w ramionach, wmawiałeś, że czwartek jest dniem zawsze szczęśliwym, a piąty dzień maja miał podobno stanowić dla Ciebie dziwnego rodzaju ekstazę. Wierzyłam, spijałam słowa z twych warg, nawet wtedy gdy, dwa dni przed 31 dniem dwunastego miesiąca oznajmiłeś, że jesteś rozczarowany. Śmiałam się do czasu, aż nie zabrałeś walizki, aż twe wargi po raz ostatni nie spoczęły na mym czole, aż nie usłyszałam jak boleśnie szepczesz me imię. Umarłam. W sekundę po tym jak odsunąłeś się ode mnie, wepchnąłeś mnie do grobu wykopanego własnoręcznie. Nie ukrzyżowałeś, nie pozostawiłeś szansy na zbawienie. Pozbawiłeś wszelkich nadziei, skradłeś i podeptałeś mi duszę, uciekłeś. I nic już nie miało być jak dawniej, nawet wschody i zachody słońca nagle stały się szare, ptaki nie ćwierkały radośnie, motyle nie siadały mi na palcach, krew, z nadgarstków przez miesiące delikatnie całowanych wyblakła.
Tak doskonale sobie Ciebie wymyśliłam, narysowałam, stworzyłam od podstaw. Przynajmniej tak mi mówią odkąd powoli wstałam, zmartwychwstałam, wydostałam się na powierzchnię.
Już nie wiem kim jestem. Gubię się w drodze do swego pokoju i nie mam odwagi zapytać o drogę. Gryzę swe wargi do krwi, paznokcie wbijam głęboko w skórę, krzyczę czasami gdy najdzie mnie ochota. Raczej miła i spokojna, milcząca przeważnie, podobno, tak mnie opisują. Już nie wiem co jest prawdą, a co nie, w co powinnam wierzyć, a co okazuje się być zwykłym urojeniem. Nie jestem chora, nie tu, w moim świecie, w moim królestwie, w moim ogrodzie Eden. Bywam irytująca. to powiedziała mi pielęgniarka gdy przynosiła jedzenie do izolatki. Nawet nie wiem dlaczego tam trafiłam, przecież staram się być grzeczna. Ostatnio. Nie wiem czy lubić siebie czy nienawidzić. Boję się ludzi, unikam ich jak ognia, snuję się samotnie z kąta w kąt i obserwuje. Nie komentuje, nawet w swoich myślach. Ma głowa wydaje się być dziwnie pusta, dopóki nie odezwą się oni. Lecz to długa historia.Nie jestem ambitna, nie muszę wcale wstawać z łóżka, mogłabym umrzeć gdyby to było takie łatwe. Bywam złośliwa, gdy trzeba, a takie okazje zdarzają się zbyt często. Ironiczna idiotka, zagubiona dziewczynka, masochistka, świr. Nazwij mnie jak chcesz. Naprawdę nie interesuje mnie opinia innych, od kiedy jego już nie ma. Wciąż się zastanawiam czy istniał. Podobno szczera, czasami za bardzo, ranię, lubię ranić, sprawiać ból, wówczas nagle staje mi się źle. Ale staram się przed tym powstrzymać. Przecież jestem grzeczna, gdy będę zachowywała się odpowiednio wypuszczą mnie wcześniej. Przecież jestem normalna. Jak połowa dziewczyn tutaj chowam jedzenie pod materac, ranię swe ciało, upiększam bliznami, które opowiadają swoją własną historię. Świat jest okrutny, system Cię przygniata, ale nie mów tego nigdy głośno, wezmą Cię za wariata. Od dziecka byłam uparta, tu jednak wszystko mi jedno. Nie chcę się zmieniać bo tak poleca mi terapeuta czy jak go tam nazywają. Nie wiem, nie chcę wiedzieć. To wszystko mnie przytłacza, czuje się taka mała. Nie potrafię skupić się na jednej rzeczy, jeśli jakieś myśli siedzą mi w głowie galopują w różnych, nieznanych mi kierunkach, a ja próbuję za nimi podążyć.
Każdy widzi jaka jestem. Niewysoka, przeciętnej postury, choć lekarze co innego bełkoczą pod nosami i wypychają we mnie na siłę wszelkie potrawy, a szczerze mówiąc najlepszej jakości to one tu nie są. Długie ciemne włosy, za którymi zazwyczaj bezwstydnie się ukrywam, łudząc się, że to pancerz, mur bądź cokolwiek innego, co będzie w stanie mnie ochronić. Człowiek, jak człowiek. Głowa, tułów, ręce, nogi, nos, usta, czoło, oczy, wystające żebra i kości biodrowe, liczne blizny ze swoją długą i nużącą historią. Czy wyróżniam się więc z tłumu? Zwykła dziewczyna, taka jak wszystkie. Z czekoladowymi oczami, kilkoma piegami, lekko zadartym nosem, z połamanymi paznokciami obciętymi na siłę, czasami z wypadającą rzęsą czy włosami na ubraniach, przeważnie czarnych. Z beznamiętnym wyrazem twarzy, nie uśmiechająca się prawie wcale, od tego bolą przecież usta, a moje są dość pełne, podobają mi się, chyba jako jedyna rzecz we mnie. Wizerunek grzecznej dziewczynki, którą jestem choć skrzaty, które mieszkają w mojej szafie mówią zupełnie co innego. Przeklęte, zielone krasnoludki, które nie potrafią zaśpiewać cholernej piosenki z Królewny Śnieżki. Sama musiałam ich jej nauczyć.
________________
karta pewnie będzie przerabiana. Tak w ogóle to cześć haj helloł. Nie gryziemy, chętne na wszelkie wątki, choć z taką osobą jak Crys może być trudno, ale czym bardziej skomplikowane to lepiej, prawda? Twarzy użyczyła Astrid Bergès-Frisbey.
Powiedzcie, dlaczego ludzie tak ranią? Szczególnie Ci, którzy myślą, że pomagają.
OdpowiedzUsuńLeżąc tak i wpatrując się w sufit, myślę nad tym, czy byłoby lepiej, gdybym nigdy tu nie trafiła.
Nie. Nie byłoby.
Chyba.
Nie.
Bez Kathy... byłoby źle. I tak jest. Ale tam byłabym sama. Pewnie bym nie żyła, czyli może jednak dobrze? Albo może leżałabym właśnie na podłodze jakiejś sutereny, błądząc myślami, odcięta od zmysłów, przyćmiona narkotykiem? Albo może siedziałabym w burdelu, zapijając się do nieświadomości z nieznajomymi, których miałam obsługiwać? Może nie byłoby dla mnie żadnej nadziei? Może codziennie sama próbowałabym poradzić sobie z Nimi. A Oni by nie pozwalali, brzdąkaliby łańcuchami przypiętymi do moich nadgarstków i zaciągaliby w różne miejsca, które wolałabym opuścić na zawsze, ciałem i duszą. Miejsca, o których wolałabym zapomnieć, miejsca przywołujące wspomnienia, miejsca raniące duszę, dusza raniąca ciało. Wtedy też pragnęłabym śmierci, ale z innego powodu, po prostu byłoby mi źle, źle na duszy, źle na ciele.
Wzdycham.
Właśnie wypuścili mnie z izolatki, więc przez jakiś czas nie będę próbować rzucania się z dachów, uderzania w ściany i wbijania paznokci w skórę. Do krwi. Lekarze odetchną, myśląc że to pobyt w tym miejscu mnie do tego przekonał, ale to tylko część prawdy, tylko część. Tak na prawdę, powodem są te rozmyślania, myśl, że może jednak nie jest tak źle.
Jak sądzisz, Kathy?
Wtorku, gdzie ona jest?
Wpływ chyba miał też Wtorek, on w końcu jest dobry. Nie to co Czwartek, przez który mnie zamknęli.
Jakoś nie czuję się jak wariatka, nie czuję się jakbym była pod władzą Nich.
Wtorek jest przy mnie od godziny, to chyba dlatego, w końcu to pierwsza w nocy. Leżę na łóżku ubrana normalnie jak na mnie, gorset, długa spódnica, jedynie buty zdjęłam. I rękawiczki, po trochę je zepsułam.
Wzdycham. Znów.
Nagle słyszę dźwięk typowy dla naciskania na klamkę. Wstrzymuję oddech, nie wiem czy to nie Ona, czy to nie Kathy.
Od razu, przeraźliwie szybko wstaje i staję za szafą, przyciskając plecy do jej boku. Muszę sprawdzić.
Faktycznie, to jakaś dziewczyna, ale nie jest nią Kathy. Może to któraś z Liczb, ale chyba mnie nie zauważa, więc wątpię. Jestem ciekawa kto to, ale dalej staram się nie pokazywać swojej obecności. Nie zdaję sobie sprawy z tego, że zza meble wystaje kawałek spódnicy i ramienia.
Słyszałam jej słowa, chyba nie do mnie, może mówiła do kogoś jak Kathy czy Liczby, może po prostu nie była sama? Nie wierzę w to drugie, szczególnie zwracając uwagę na miejsce w którym się znajdujemy, w końcu to szpital psychiatryczny, są tu chorzy ludzie, tacy jak ja, prawda? Prawda, Kathy, prawda? Może Ty też taka jesteś, i Liczby, i Dni, może dlatego Was widzę?
OdpowiedzUsuńW końcu zdaję się na impuls, błyskawicznie wychylam się zza szafy i w mgnieniu oka znajduję się obok dziewczyny. Wyciągam rękę tuż koło jej ramienia, chyba wyglądałam trochę jakbym zamierzała ją przytulić, ale nie o to chodziło. Zamknęłam drzwi i przygwoździłam ją do nich. Lekko, ale stanowczo. Musiałam się dowiedzieć, musiałam. A Kathy mi pomoże, prawda?
Wtorek kręci głową z dezaprobatą, widzę to krańcem oka. Uda się, czy się nie uda? - Szepcze tonem wróżbity, tasując karty. Wtorek jest dziś chłopakiem z bardzo długimi, prawie białymi włosami, powiedziałam mu, że jest śliczny. Nie obraził się, wręcz przeciwnie, lubię wtorki i Wtorka.
Wróciłam na odpowiednią planetę, pochylając się nad dziewczyną i roztaczając swój typowy zapach, zapach winogron.
- Kim jesteś? - syknęłam, ale nie było w tym czuć agresji, wręcz przeciwnie, jakąś taką ciekawość przemieszaną z przyjacielską złośliwością. - I co tu robisz? - dodałam pawie od razu, trochę jakby ze straconym wątkiem i zmieszaniem. Rzekłam to już normalnym, śpiewnym i wysokim głosem, bardzo niepasującym do mojej miny, twarzy, mojego wyglądu, po prostu do mnie. Ale lubię ten głos, jest takim oderwaniem od świata, w dziwny sposób przecina powietrze.
Wtorek się roześmiał, głośno i lekceważąco. Odwróciłam głowę i warknęłam: CICHO! Mogłam nie odwracać głowy, ale chciałam żeby ta nieznajoma wiedziała, że to nie do niej.
- Przepraszam za Niego - zaświergoliłam wywracając oczami o jaskrawo niebieskim odcieniu. Kolejna zmiana charakterna, ale mina ta sama.
Mam nadzieję, że za bardzo nie namotałam jej w głowie.
Czuję pod palcami kości, ta dziewczyna jest strasznie chuda. Ja w sumie też, ale ona bardziej. Szybko zastanawiam się czy ją puścić, czy może nie? Może poczekać na lepszą odpowiedź, bo ta którą otrzymałam nie zachwyciła? Nagle wyczuwam mglisty dotyk dłoni Wtorka, wiem że chce przekazać, abym odpuściła. Odsuwam się powoli, ale dalej ją trzymam. Przyciągam jej ciałko lekko do siebie, po czym popycham ją w stronę krańca pokoju, w którym staje łóżko. Chcę porozmawiać, normalnie, bez strachu towarzysza, bez scen. Po prostu porozmawiać. Ale wiem, że muszę być przerażająca, gdy tak bez słowa delikatnie stukam palcami w jej plecy, prowadząc do odpowiedniego miejsca, z tymi zmianami tonu głosu i zbolałą twarzą.
OdpowiedzUsuń- Ja wiem kim jesteś, ale nie w tym sensie o który mi chodzi - oznajmiam wyjątkowo łagodnie. - Jesteś taka jak ja. Jesteś człowiekiem z problemami. Dziewczyną. Widzisz Ich. Masz anoreksję - dodaję, nadal pewnie, ale w głosie da się wyczuć wahanie. - Boisz się. Nie jesteś otwarta. Straciłaś kogoś.
Wymieniam zdając się na instynkt, opierając się na tym co wyczuwam dotykiem, wzrokiem, słuchem. I ostatnim zmysłem, który posiadają tylko niektórzy. Nie da się tego wyczuć, Oni mnie nauczyli, pokazali jak odkryć duszę, jak zrozumieć co się kryje pod powłoką ludzkiego ciała, co chowa się pod skórą.
Wtorek artykuuje ustami jakieś zdanie, ale nie jestem pewna o co mu w nim dokładnie chodzi. Może mieć różne znaczenia. Że dobrze mi idzie? Albo może źle? Albo że powinnam ją wypuścić? Pozwolić dalej błąkać po korytarzach? Odprowadzić? Że robię dobrze, próbując nawiązania kontaktu? Nie wiem.
Przygryzam wargę, pełno myśli nawiedza moją szaleńczą głowę w każdej sekundzie, gdybym chciała przenieść je na papier nikt nie uwierzyłby w jak krótkim czasie się to dzieje. To nie takie proste, zrozumieć cudzy umysł, to wręcz niemożliwe. Da się wyczytać niektóre rzeczy, ale część jest dostępna tylko dla właściciela. A jeszcze inna część, nawet nie dla niego. Potrafią odkryć ją tylko inni, albo nikt, bo nie ma nikogo na tyle bliskiego. Po prostu jest sobie taka część, o której nikt nie wie i się nie dowie, niedostępna dla świata zewnętrznego. A jeśli, na przekór przeznaczeniu, jednak to zrobi... zadziwi go. Zamknie jego usta. Ciekawe co kryje się we we mnie, w mojej takiej części, bo przed sobą samą nic nie ukrywam, nie wmawiam sobie że jest inaczej. Że wcale nie czuję tego co czuję. To głupie, a ludzie tak często, ba, zawsze!, o tym nie wiedzą. Ludzie nie wiedzą tylu rzeczy. A co było takiego w Twoim sercu, Kathy? Może tak na prawdę mnie nie kochałaś, i dlatego musisz tu tkwić, przy kimś, kogo więc okłamywałaś? Czemu tak myślę?! Czemu dziś?! czemu teraz?! Czemu ostatnio...
Nagle przypominam sobie, że nie jestem sama. Stanęłam już koło łóżka, więc znacząco macham ręką - daje znak, aby usiadła. Szybko wróciłam do odpowiedniego świata, ale dalej czuję rozkojarzenie czy otępienie typowe dla wyrwania z rozmyślań.
[Cześć. Bardzo chętnie, a masz może jakieś pomysły? c:]
OdpowiedzUsuń[I Ty cholero mówisz, że gorzej z Twoimi odpisami? :D]
OdpowiedzUsuńNie wierzę w to co mówi, ale nie będę się kłócić. takiej rzeczy nie da się wmówić, wyjaśnić, więc po prostu kiwam głową, chociaż wiem, że ona tego i tak nie widzi. Albo może nie wiem? Trudno powiedzieć, to taki odruch. Ale zauważam, że na resztę nic nie powiedziała, czyli mam rację. Może większość jest dość uniwersalna, niezbyt twórcza, lub taka, która może się odnosić tylko do tej jednej, konkretnej osoby, ale między innymi to jest sztuczką jasnowidzów. Wróżbitów. Ale ja dodałam też tą inną rzecz, tą, która nie zdarza się często.
Usiadłam obok przestraszonej dziewczyny z wahaniem nabierając dużo powietrza w płuca. Nie jestem pewna co powiedzieć, bo w sumie nie wiem dlaczego robię co robię.
- Nie bój się - w końcu coś mówię. Mój głos zabrzmiał miękko, jakoś tak inaczej. - Nic Ci nie zrobię - dodaję, nadal miłym tonem. Biorę jej dłoń w swoje, nie chcę, by czuła strach. - Chcę tylko porozmawiać, nie wiem dlaczego, ale chcę. Chyba to dlatego, że jesteś w pewnym sensie do mnie podobna. Do mnie i do Kathy, do nas obu - zaczynam mówić, na wymienienie imienia mojej przyjaciółki, siostry, nie wiem jak ją określić, robię się szczęśliwsza, słowa wysypują się ze mnie od razu. - Ona jest taka śliczna, i zawsze była przy mnie, pomagała. Była jak ktoś z rodziny, której nigdy nie miałam i nie mam, to było cudowne uczucie, wiesz? I dalej jest ze mną. Cały czas - wzdycham. Jestem ciekawa, czy nieznajoma spyta się, czy Kathy też tu jest, co się z nią stało. Nie wiem jaka byłaby moja reakcja. Kathy, jak dobrze że jesteś, że ciągle mogę przywoływać wspomnienia! Że nie znikłaś!
Wtorek stoi po przeciwnej stronie pokoju, opiera się o ścianę i patrzy lekko spode łba. Och, spadaj, ja tu próbuję normalnie rozmawiać. Moje myśli chyba do niego trafiły, bo zrobił urażoną minę. Głupek.
[Myślę, myślę i nic sensownego nie mogę wymyślić, więc no... Idę na żywioł :D
OdpowiedzUsuńTak w ogóle, karta okazała się lepsza niż się spodziewałam, a już wcześniej ją przecież zachwalałam xD]
Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?
Alphonse snuł się po korytarzach szpitala. Nie było tutaj dobrze, nic nie było tak jak obiecywali. Lekarze. Czy któregokolwiek z nich obchodzi jeszcze ósme przykazanie? Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu. A Alphonse został brutalnie oszukany. Badania miały potrwać góra dwa dni, po nim mieli pozwolić mu spotkać się z dzieckiem. Większego kitu nie mogli wstawić. I teraz jeszcze wmawiają, że to wszystko to chore wymysły jego mózgu.
Wcale nie był niezrównoważony psychicznie. Przecież wtedy On nie wybrałby kogoś takiego na kogoś, kto ma oczyścić świat ze zła.
I wtedy Alphonse dostrzegł ją. Sam nie wiedział jak trafił do łazienki, która widocznie wyglądała na zapuszczoną, a zamek w drzwiach był wyrwany. Siedziała na mokrej podłodze, trzymała w ręku kawałek szkła i wyglądało, że zaraz chciała go wbić w ramię.
- Boże, uratuj tę dziewczynę! - krzyknął Alphonse, unosząc ręce ku górze i podbiegając do ciemnowłosej.
[ Witam i od razu zaczynam piszczeć, rzucać się i tańczyć, bo widzę prześliczną i przecudną Astrid, która po prostu ocieka zajebistością. Musze się zgłosić po wątek i nawet jeżeli ty nie będziesz chętna, to będę Ci marudzić i marudzić aż w końcu nabierzesz ochoty. :>
OdpowiedzUsuńMam kilka pomysłów, ale ja jak to ja wolałabym najpierw przeczytać pomysły twe,. jeżeli takowe są i porównać je do moich nędznych wypocin ( w formie pomysłów, rzecz jasna. ) i stwierdzić, które są lepsze, ewentualnie połączyć coś z czym i przedstawić Ci efekt, który mam nadzieję spodobałaby Ci się. To jak ? ]
Minnie.
- Ciiii, już dobrze - szepnął, padając na kolana koło dziewczyny. Pogłaskał ją delikatnie po policzku i uśmiechnął się do niej pogodnie. - Już jesteś bezpieczna, nic Ci się nie stanie. Nie tak to się robi - po tych słowach zabrał jej z ręki kawałek szkła. Odrzucił go na bok i objął ją ramieniem. - No już dobrze. Opowiesz mi, co widzisz? Też chcę mieć tak otwarte oczy na świat, jak Ty.
OdpowiedzUsuń