Crystal Anna McCaine
Urodzona 5 maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego roku w Londynie.
Psychoza dotycząca zaburzeń spostrzegania.
Anoreksja, skłonność do depresji i samookaleczenia.
Pokój numer sześćdziesiąt cztery.
Ostatnio w ramach dziwnej terapii próbująca swoich sił w fotografii.
Umarłam. Dawno temu padłam na kolana, zdeptana, obdarta i brudna. Umarłam, a dusza ulotniła się ze mnie powoli, boleśnie rozdarta. A wszystko działo się tak nie spodziewanie, że nawet me imię cisnące Ci się na usta, nie zdołało wydostać się na zewnątrz. Zmniejszona do rozmiarów wirusa, nic nie znacząca, grzeczna dziewczynka, pochowana żywcem sześć metrów pod ziemią.
Czy mnie kiedykolwiek kochałeś? Czy kiedykolwiek szeptałeś prawdę, obdzierając mnie ze skóry? Czy to wszystko mi się śniło, a potem minęło, prysnęło jak bańka mydlana? Czy ma chora wyobraźnia zgubiła mnie znowu? Doprowadziła do ślepego zaułka, kazała krzyczeć, wierzgać i gryźć wargi do krwi? Czy to tylko mi się zdawało? Czy to tylko była gra, której reguł nigdy nie poznałam? Zapomniałam, minęło, upłynęło, przesypało się przez palce jak piasek, ziarenko po ziarenku, powstała dziura, ogromna, ciemna, pusta, przerażająca. Upadłam, naiwna i głupia, ślepa kochanka głupca, chora psychicznie, zagubiona istota, biegająca za białym królikiem w niebieskim ubranku, wariatka. Wymyśliłam sobie koniec świata, wybuch nastąpił, niestety wciąż oddychałam.
Cii. Nie pytaj. To długa historia, zwykła, nużąca, powtarzalna, oglądana tysiące razy na kinowych ekranach.Wiedz, że byłam, żyłam, istniałam, marzyłam, w dziwny sposób cierpiałam. Masochistka z powołania, czerwona stróżka przecinająca bladą, kruchą skórę, słona kropla spływająca po popękanych wargach. Ciemne kosmyki wijące się niesfornie, czekoladowe oczy ukrywające się pod wachlarzem długich, gęstych rzęs, uśmiech, smutny, niewyraźny, nieobecny błąkający się po twarzy, przeciągniętej delikatnymi rysami. Chodzące metr siedemdziesiąt prawdziwego nieszczęścia.Z każdą sekundą coraz bardziej wymykająca Ci się z rąk, rozkładająca się na twych oczach, milcząca, choć jednocześnie nawołująca pomocy. Błagająca, gryząca swe dłonie do krwi, niegdyś ssąca twe palce, krążąca korytarzami dantejskiego piekła, twoja największa i najbardziej skrywana fantazja.
Jak to się stało? Jak się zaczęło, nim wijąc się z bólu krzyknęłam? Co stanowiło początek, aby wreszcie zniknąć niespodziewanie i cicho, nim zdążyłam uchylić powieki i wygiąć swe wargi w uśmiechu? Minął rok, miesiąc, a może to było wczoraj? Nim znalazłam się na kolanach, nim podarłam sukienkę, nim pozwoliłam białej tkaninie pokryć się szkarłatem, nim zaczerpnęłam ostatniego haustu powietrza, nim nauczyłam się, że tak naprawdę nie ma szczęśliwego zakończenia, nim krzyknęłam błagalnie gdy drzwi zamykały się za tobą z hukiem. Pamiętasz? Jak obiecywałeś mi naiwnie, że tak będzie już zawsze, jak podczas tego wieczoru gdy na nad nami wpełzło tysiąc kolorów, a noc już głośno pukała w okna. Trułeś mnie swymi zapewnieniami jak dym papierosowy przejmuje władzę nad płucami, krążyłeś mi we krwi niczym najlepsza heroina, szumiałeś w głowie jak najstarsze wino, smakowałeś jak najdroższa, belgijska czekolada. Pamiętasz? Naiwnie oglądałam bajki wierząc, że jestem jedną z tych księżniczek, bujałam w obłokach zapisując kartki twym imieniem, a ty się śmiałeś, kręciłeś głową za każdym razem jak rozmarzona pytałam Cię o twego rumaka. Mówiłam cichutko, szeptałam odważnie, że mam już wszystko, że mogę już odejść będąc w pełni spełnioną. Bo ty jeden wiedziałeś kim byłam, jestem i będę. Szeptałeś, mówiłeś, że marzysz by odwiedzić tę salę gdzie pierwszy raz się pojawiłam, twierdziłeś, że szukasz pielęgniarki, która jako pierwsza trzymała mnie w ramionach, wmawiałeś, że czwartek jest dniem zawsze szczęśliwym, a piąty dzień maja miał podobno stanowić dla Ciebie dziwnego rodzaju ekstazę. Wierzyłam, spijałam słowa z twych warg, nawet wtedy gdy, dwa dni przed 31 dniem dwunastego miesiąca oznajmiłeś, że jesteś rozczarowany. Śmiałam się do czasu, aż nie zabrałeś walizki, aż twe wargi po raz ostatni nie spoczęły na mym czole, aż nie usłyszałam jak boleśnie szepczesz me imię. Umarłam. W sekundę po tym jak odsunąłeś się ode mnie, wepchnąłeś mnie do grobu wykopanego własnoręcznie. Nie ukrzyżowałeś, nie pozostawiłeś szansy na zbawienie. Pozbawiłeś wszelkich nadziei, skradłeś i podeptałeś mi duszę, uciekłeś. I nic już nie miało być jak dawniej, nawet wschody i zachody słońca nagle stały się szare, ptaki nie ćwierkały radośnie, motyle nie siadały mi na palcach, krew, z nadgarstków przez miesiące delikatnie całowanych wyblakła.
Tak doskonale sobie Ciebie wymyśliłam, narysowałam, stworzyłam od podstaw. Przynajmniej tak mi mówią odkąd powoli wstałam, zmartwychwstałam, wydostałam się na powierzchnię.
Już nie wiem kim jestem. Gubię się w drodze do swego pokoju i nie mam odwagi zapytać o drogę. Gryzę swe wargi do krwi, paznokcie wbijam głęboko w skórę, krzyczę czasami gdy najdzie mnie ochota. Raczej miła i spokojna, milcząca przeważnie, podobno, tak mnie opisują. Już nie wiem co jest prawdą, a co nie, w co powinnam wierzyć, a co okazuje się być zwykłym urojeniem. Nie jestem chora, nie tu, w moim świecie, w moim królestwie, w moim ogrodzie Eden. Bywam irytująca. to powiedziała mi pielęgniarka gdy przynosiła jedzenie do izolatki. Nawet nie wiem dlaczego tam trafiłam, przecież staram się być grzeczna. Ostatnio. Nie wiem czy lubić siebie czy nienawidzić. Boję się ludzi, unikam ich jak ognia, snuję się samotnie z kąta w kąt i obserwuje. Nie komentuje, nawet w swoich myślach. Ma głowa wydaje się być dziwnie pusta, dopóki nie odezwą się oni. Lecz to długa historia.Nie jestem ambitna, nie muszę wcale wstawać z łóżka, mogłabym umrzeć gdyby to było takie łatwe. Bywam złośliwa, gdy trzeba, a takie okazje zdarzają się zbyt często. Ironiczna idiotka, zagubiona dziewczynka, masochistka, świr. Nazwij mnie jak chcesz. Naprawdę nie interesuje mnie opinia innych, od kiedy jego już nie ma. Wciąż się zastanawiam czy istniał. Podobno szczera, czasami za bardzo, ranię, lubię ranić, sprawiać ból, wówczas nagle staje mi się źle. Ale staram się przed tym powstrzymać. Przecież jestem grzeczna, gdy będę zachowywała się odpowiednio wypuszczą mnie wcześniej. Przecież jestem normalna. Jak połowa dziewczyn tutaj chowam jedzenie pod materac, ranię swe ciało, upiększam bliznami, które opowiadają swoją własną historię. Świat jest okrutny, system Cię przygniata, ale nie mów tego nigdy głośno, wezmą Cię za wariata. Od dziecka byłam uparta, tu jednak wszystko mi jedno. Nie chcę się zmieniać bo tak poleca mi terapeuta czy jak go tam nazywają. Nie wiem, nie chcę wiedzieć. To wszystko mnie przytłacza, czuje się taka mała. Nie potrafię skupić się na jednej rzeczy, jeśli jakieś myśli siedzą mi w głowie galopują w różnych, nieznanych mi kierunkach, a ja próbuję za nimi podążyć.
Każdy widzi jaka jestem. Niewysoka, przeciętnej postury, choć lekarze co innego bełkoczą pod nosami i wypychają we mnie na siłę wszelkie potrawy, a szczerze mówiąc najlepszej jakości to one tu nie są. Długie ciemne włosy, za którymi zazwyczaj bezwstydnie się ukrywam, łudząc się, że to pancerz, mur bądź cokolwiek innego, co będzie w stanie mnie ochronić. Człowiek, jak człowiek. Głowa, tułów, ręce, nogi, nos, usta, czoło, oczy, wystające żebra i kości biodrowe, liczne blizny ze swoją długą i nużącą historią. Czy wyróżniam się więc z tłumu? Zwykła dziewczyna, taka jak wszystkie. Z czekoladowymi oczami, kilkoma piegami, lekko zadartym nosem, z połamanymi paznokciami obciętymi na siłę, czasami z wypadającą rzęsą czy włosami na ubraniach, przeważnie czarnych. Z beznamiętnym wyrazem twarzy, nie uśmiechająca się prawie wcale, od tego bolą przecież usta, a moje są dość pełne, podobają mi się, chyba jako jedyna rzecz we mnie. Wizerunek grzecznej dziewczynki, którą jestem choć skrzaty, które mieszkają w mojej szafie mówią zupełnie co innego. Przeklęte, zielone krasnoludki, które nie potrafią zaśpiewać cholernej piosenki z Królewny Śnieżki. Sama musiałam ich jej nauczyć.
________________
karta pewnie będzie przerabiana. Tak w ogóle to cześć haj helloł. Nie gryziemy, chętne na wszelkie wątki, choć z taką osobą jak Crys może być trudno, ale czym bardziej skomplikowane to lepiej, prawda? Twarzy użyczyła Astrid Bergès-Frisbey.